Drukarnie

Drukarnia Perfekt w ofensywie

Warszawska drukarnia Perfekt należy do najnowocześniejszych zakładów poligraficznych w kraju. Ostatni raz przedstawialiśmy tę firmę trzy lata temu. Pora przypomnieć o niej naszym czytelnikom.
Rozmawiamy z właścicielem drukarni MACIEJEM BANASIEWICZEM.


ANDRZEJ PALACZ: Okazja do spotkanie jest nie byle jaka. Po pierwsze, w drukarni ruszyła druga już maszyna ośmiokolorowa, po drugie, od dwu miesięcy sprzedajemy, z sukcesem, naszą najnowszą książkę – Poradnik tłumacza, autora i redaktora red. Barbary Osuchowskiej, druk której sponsorował Perfekt. Korzystając z okazji dziękuję za wsparcie przy jej wydaniu. Książką wyszła ładnie, podoba się.
MACIEJ BANASIEWICZ:
Wiedząc, że będzie ona docierać przede wszystkim do wydawców staraliśmy się wydrukować ją najlepiej jak potrafimy. A, że zasponsorowaliśmy jej wydanie? – takiej literatury jest bardzo mało i inicjatywa pańskiego pisma wydania „Poradnika…” była bardzo na miejscu.

A.P.: Ostatni raz rozmawialiśmy ze sobą 3 lata temu – niedługo po uruchomieniu filii drukarni pod Białymstokiem, w Wasilkowie. Co od tego czasu zmieniło się w drukarni?
M.B.:
Wówczas rozpoczął pracę u nas pan Karol Zaczek, a związane to było z rozszerzeniem zakresu prac wykonywanych w drukarni: z drukarni postrzeganej jako zakład typowo akcydensowy chcieliśmy stać się zakładem drukujących również książki. Oczywiście książki wysokonakładowe, na najwyższym poziomie jakości. Zaczynaliśmy te zmiany chyba w najgorszym dla polskiej gospodarki, i oczywiście poligrafii, okresie. Na szczęście mamy go za sobą. Wejście do Unii Europejskiej poprawiło nastroje i przyniosło wymierne korzyści. Trochę większe zakładom takim jak mój – wysokonakładowym, mniejsze tym średnim i całkiem małym. Chociaż może dzięki temu, że poważniejsze prace przyszły do dużych zakładów, to mniejsze się odblokowały i wystarcza pracy dla wszystkich?

A.P.: „Eksperyment” z książką przyjął się – Pańska drukarnia wyraźnie już postrzegana jest jako drukarnia dziełowa.
M.B.:
Nic w tym dziwnego. Od stycznia do końca lipca produkcja dziełowa zajmuje powyżej 70% ogółu produkcji, w tym podręczniki – 40-45%. Później udział dziełówki spada. Pozostałe książki to albumy, atlasy – wszystko to, co jest związane z wysoką jakością poligrafii. W zasadzie nie drukujemy tak zwanej beletrystyki jednokolorowej, zajmuje ona najwyżej 2-3% całej produkcji. Większość książek wykonujemy w oprawie twardej, złożonej, zintegrowanej. 30-35% – to oprawa bezszwowa, szyta nićmi, prosta. Cała reszta to akcydensy.

AP.: Eksport usług poligraficznych stanowi ostatnio siłę napędową całej gospodarki, również poligrafii. Prawie w każdej drukarni, którą odwiedzamy, zaczyna to być istotny fragment produkcji, w niektórych zakładach sięga ponad 50%.
Perfekt też odwiedzają klienci zagraniczni?
M.B.:
Bezpośrednio na eksport wykonujemy jeszcze niewiele produkcji. Współpracowaliśmy i współpracujemy nadal z polskimi pośrednikami. Wynika to głównie z zamieszania jakie spowodowały decyzje Ministerstwa Finansów dotyczące podatku VAT. Współpraca z pośrednikiem, który brał na siebie obowiązek rozliczania się z podatku VAT była dla nas korzystna; dziś, gdy opublikowana została jednoznaczna interpretacja Ministerstwa Finansów dotycząca tego podatku przy eksporcie usług w ramach Unii, staramy się nawiązywać kontakty bezpośrednio. W sumie eksport pośredni i bezpośredni wynosi w Perfekcie ok. 20%. Jeśli do tego dodać kooperację z drukarnią krakowską Donnelley (robimy dla nich tytuły, które w 90% idą za granicę) oraz Winkowski, to okaże się, że produkcja dla zagranicy wynosi ok. 30%.
Udział produkcji eksportowej, wysokoprzetworzonej wciąż rośnie. I nie ma w tym nic dziwnego. Na dzień dzisiejszy wiele drukarń polskich, w tym Perfekt wyposażonych jest bardzo dobrze. Możemy śmiało konkurować z najlepszym zakładami z Zachodu – różnią nas może jakieś drobiazgi. Potwierdzają to wizyty zagranicznych klientów.

A.P.: Czy ich wymagania różnią się czymś od wymagań naszych wydawców?
M.B.:
Firmy zagraniczne tak do końca nam jeszcze nie ufają. Wolą przysłać przedstawiciela, podpisać na miejscu „akcept druku”. Jest to jeszcze standard postępowania. Mam nadzieję, że z czasem to się zmieni i nasza współpraca odbywać się będzie na podobnych zasadach jakie przyjęliśmy w stosunku do wielu polskich klientów – ustalania parametrów elektronicznych.
Oczywiście jest to możliwe tylko wówczas, gdy wydawca całkowicie jest pewien przygotowanej produkcji i my mamy do niego zaufanie. Tak np. postępujemy w przypadku produkcji dla Winkowskiego. W innym przypadku zapraszamy grafika i ustawiamy maszynę nie „na elektronikę”, a na jego „wizję”. Są to jednak rzadkie przypadki, wydłuża to czas przeznaczony na druk, ponosimy dodatkowe koszty. Skutkiem jest także opóźnianie innych pozycji. Dziś mało kogo na to stać.

A.P.: W Perfekcie, jako jednej z pierwszych drukarń w Polsce, zostały zainstalowane maszyny ośmiokolorowe. Czy przy produkcji dziełowej ma to uzasadnienie ekonomiczne?
M.B.:
Przy druku książek czarno-białych oczywiście nie, my jednak drukujemy przede wszystkim albumy. Nie prawdą jest, że dwie 4-kolorówki są bardziej efektywne niż jedna ósemka, jak sugerują niektóre pisma fachowe. Nie widzę w tym ekonomicznego uzasadnienia. Zamiast czterech maszynistów zatrudniam dwóch, o 60% spada zużycie energii. To są zyski wymierne. Oczywiście do produkcji albumów o najwyższej jakości zdecydowanie lepszy jest druk jednostronny. I taka maszynę też mamy.
Przejście na maszyny ośmiokolorowe z podawaniem papieru z roli pozwoliło nam podjąć konkurencję z maszynami zwojowymi w produkcji o nakładach do 30 tysięcy egzemplarzy. Poza tym dzięki odwijakom z roli oszczędzamy bardzo dużo papieru – papier jest tu przycinany na arkusze dokładnie wg potrzebnego formatu. Ponad to maszynistę nie interesuje podawanie arkuszy i może skupić się na samej jakości druku. Innym, wymiernym efektem stosowanie odwijaków jest ogromna oszczędność czasu pracy – ok. 20%: nie trzeba często wymieniać palety (jedna rola zastępuje mniej więcej trzy palety), narząd jest nadzwyczajnie prosty – nie ma kłopotów z podawaniem arkusza, nie ma żadnych zacięć; maszyna po prostu cały czas pracuje. I na koniec jeszcze jeden plus – możemy drukować na bardzo cienkich papierach (60-70 g/m2) bez ubytków, co jest prawie niemożliwe na maszynach arkuszowych bez odwijaka.

A.P.: A skoro już rozmawiamy o maszynach. W drukarni świętujecie uruchomienie kolejnej, wieloagregatowej maszyny.
M.B.:
W marcu zainstalowaliśmy nową maszynę ośmiokolorową. W sumie więc będę miał dwie ósemki i jedną dziesiątkę. Powinno to wystarczyć na najbliższe 4 lata. Nie widzę potrzeby zwiększenia potencjału – wydajność maszyn pozwala na 100% obłożenie maszyn introligatorskich. W Warszawie pracują trzy maszyny: nowa ośmiokolorowa, dziesięciokolorowa i sześciokolorowa, w Białymstoku – ósemka i dwójka. Tą 6-kolorową służąca do druku okładek i lakierowania, która ma 7 lat, niedługo wymienimy na coś nowego.
Technologia poszła do przodu, jakość maszyn jest lepsza. W związku z tym, jeżeli się chce nadążyć z cenami, które spadają, trzeba unowocześniać park maszynowy. Inaczej każde niedoinwestowanie powoduje straty nie do odzyskania. Wiele osób się dziwiło, że w trudnych czasach kupiłem maszynę dziesięciokolorową. Ale zdawałem sobie sprawę, że bez niej będę bardziej pogrążał się w trudności finansowe. Przy tak olbrzymiej konkurencji potanienie produkcji daje duże pole do manewru.
Hala w Wasilkowie jest przygotowana na linie do oprawy bezszwowej, do wykonania czasopism, książek. Na razie nie stać nas na taką inwestycję.

A.P.: To wszystkie nowe inwestycje?
M.B.:
Kupiliśmy jeszcze maszynę do konfekcjonowania produkcji (wrzutki, naklejki). Jest to włoska SITMA. Doklejamy np. kremy do stron, pakujemy próżniowo pojedyncze egzemplarze. Kupiliśmy urządzenie do pakowania w stosy folią termokurczliwą broszur. Jest szybszy sposób pakowania, a poza tym klient widzi co jest środku. Poza dwoma wydawcami wszyscy zaakceptowali ten sposób pakowania. Mamy dwa takie urządzenia, jedno w Warszawie, drugie – w Białymstoku.

AP.: Nakłady albumów są bardzo różne. 1000 egzemplarzy nie jest chyba czymś niezwykłym. Przyznam się, że nie wyobrażam sobie druku takiego nakładu na maszynie arkuszowej 8 kolorowej z podawaniem papieru z roli.
M.B.:
Aby tak długa maszyna zaczęła pracować musi przez nią przejść 60 arkuszy papieru – to są straty nieuzasadnione. Dopiero przy nakładzie powyżej 2-3 tysięcy przestaje to mieć znaczenie. Przy niskich nakładach drukujemy na maszynie jednostronnej.

AP.: Czy nie myśleliście o produkcji książek dla dzieci na tekturze kaszerowanej? Do naszej redakcji napływa wiele pytań od wydawców gdzie lokować tego typu zlecenia?
MB.:
Problem tego typu produkcji leży nie po stronie technicznej, a finansowej. Produkcja akcydensów jest krótka, terminy płatności zdecydowanie lepsze. W związku z tym finansowanie akcydensów jest dość łatwe. Finansowanie książek jest już trudniejsze – terminy płatności są tu zdecydowanie dłuższe, od momentu zakupu materiałów do otrzymania zapłaty mija trochę czasu. A z książkami dla dzieci jest jeszcze gorzej. Zaczynamy „zabawę” jeszcze wcześniej, a kończymy dużo później.
Kiedyś PWN zaproponował nam 180-dniowy termin płatności – przyjęcie takich warunków było by dla nas samobójstwem. A przy książce dziecięcej, nawet gdyby termin płatności był „tylko” 90-dniowy , to razem z kaszerowaniem, zakupem tektury, zrobieniem samej książki, w sumie i tak wyszłoby 180 dni. Trzeba być naprawdę bogatym przedsiębiorstwem, mieć dobrą płynność finansową, żeby móc taką produkcję wykonywać. Technicznie jesteśmy przygotowani do wykonywania tego typu produkcji, podjęliśmy nawet próby – wyszło bardzo ładnie – nawet zostało wszystko sprzedane. Ale pogorszyło to zdecydowanie płynność finansową firmy.

AP.: Dużo Pan wytłumaczył. Ale jest to przecież rynek bardzo perspektywiczny – większość tytułów lokowana jest za granicą – w Słowenii, Chinach.
M.B.:
Tak, ale nas na pewno nikt nie sfinansuje, żaden bank nie da na taką produkcję kredytu, czyli musimy radzić sobie sami. Mimo, że produkcja jest opłacalna to wydłuża się cykl inwestycyjny, spada płynność finansowa drukarni. A banki reagują na to natychmiast – mogą zabrać nawet to co już dały.
Gdyby jeszcze wydawcy płacili w terminie. Muszę niestety powiedzieć, że uczciwość kontrahentów, szczególnie w zakresie książek, jest bardzo dyskusyjna. Na pewno nie podważam uczciwości pierwszej dziesiątki wydawców z list publikowanych w pismach fachowych. Oni rzeczywiście płacą. Współpraca z innymi to już droga przez mękę.

AP.: Jak, z perspektywy drukarni zmienił się rynek wydawniczy i czy jest coś, co mogłoby wpłynąć na poprawę relacji drukarnia – wydawnictwo.
MB.:
Zdecydowanie zwiększyły się wymagania wydawców w stosunku do jakości. Drukarnie na to reagują kolejnymi inwestycjami, zmianami technologii, itd. Ja, może jako jedyny, nie obserwuję zmniejszenia nakładów, o czym od kilku lat mówią media. Nakłady książek tych wydawców, z którymi współpracujemy, jakimś dziwnym trafem rosną. Może tak się dzieję w moim segmencie, to znaczy albumy, przewodniki. Nakłady wzrastają o kilka procent rocznie. Rynek jakby ustabilizował się.
A co przeszkadza? Nie wszyscy wydawcy pracują według nazwijmy to „planu”. Niektóre pozycje muszą się ukazać „na jutro” – nie zawsze jest to uzasadnione. Farba, szczególnie na papierach matowych, schnie dłużej. Potrzebujemy trochę czasu, którego przy takich zamówieniach nie ma – to wpływa na pogorszenia jakości.
Bardzo lubimy współpracę z Bertelsmannem. Wiemy co będziemy dla nich wykonywać przez najbliższe 2-4 miesiące. Pozwala to na spokojną prace, na wysoką jakość. Można jeszcze coś poprawić, skorygować.

A.P. Dziękuję za rozmowę i życzę by tak układała się współpraca ze wszystkimi wydawcami.

Dodaj komentarz