Rok 2022, jubileuszowy dla Media Rodziny, niestety bez jej założyciela – Roberta D. Gamble’a.
Podjeżdżamy pod budynek wydawnictwa na poznańskich Winogradach, willowej dzielnicy niedaleko centrum miasta. Przed dwupiętrowym, skromnym budynkiem wita nas pomnik twórcy wydawnictwa Roberta D. Gamble’a. Profesor Sobociński, rzeźbiarz, przedstawił go takim, jakim go wielu zapamiętało – w szkockim kilcie i z książką w ręku – tak występował na oficjalnych uroczystościach, tak z lekko zagubionym uśmiechem przechadzał się po stoisku wydawnictwa na targach książki, trzymając w dłoniach zwykle jakąś nowość. Tu też trzyma książkę, nie, ta książka wpłynęła mu pod palce, wisi w powietrzu. Bo to książka zaczarowana. O czym? Trzeba się solidnie nachylić, by przeczytać: Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły – to tytuł pierwszej książki wydanej przez Media Rodzinę.
Pomnik Roberta Gamble’a to chyba jedyne w Polsce takie uhonorowanie wydawcy.
Media Rodzina jest jednym z pierwszych wydawnictw, jakie powstały w Polsce po zmianie systemu politycznego. Mija właśnie 30 lat od jego założenia. Obecnie nakładem MR rocznie ukazuje się około 80 tytułów. Załoga liczy 30 osób.
Rozmawiamy w jednym z pokoi wydawnictwa. Nasi rozmówcy to pani prezes zarządu Justyna Kardasz (wcześniej dyrektor handlowa) i Bronisław Kledzik, jeszcze kilka lat temu pełniący funkcję redaktora naczelnego. Obecnie tę funkcję pełni pani Joanna Nowakowska.
Rozglądamy się po pokoju – na ścianie ogromny portret pradziadka Roberta Gamble’a, tego od słynnego ,,Procter & Gamble”, zdjęcie okrętu, na którym Robert odbywał w marines służbę wojskową, w rogu przeszklona szafa pełna pamiątek po Bobie, jak ciepło nazywa go jego przyjaciel i współtwórca dzisiejszej potęgi Media Rodziny Bronisław Kledzik.
Wyjmuje najcenniejszą – Krzyż Wielki Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej nadawany cudzoziemcom za wybitne zasługi dla Polski. Order przyznał R. Gamble’owi pośmiertnie prezydent RP Andrzej Duda.
W Media Rodzinie Bronisław Kledzik pracuje od 1992. Szlify redaktorskie zdobywał w Wydawnictwie Poznańskim, a karierę zawodową rozpoczął w 1966 roku na polonistyce Uniwersytetu Poznańskiego. Co skłoniło go do związania swych losów zawodowych z Robertem D. Gamble’em?
B. Kledzik: Bob szukał wówczas wydawnictwa, w którym chciał wydać książkę Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły autorskiej pary Elaine Mazlish i Adele Faber. Z jakichś powodów, chyba rodzinnych, była to dla niego niezwykle ważna pozycja. Okazało się to jednak niemożliwe, bo Wydawnictwo Poznańskie zamykało działalność, więc Bob postanowił założyć własną oficynę i przekonał mnie do jej prowadzenia. Zresztą długo nie zastanawiałem się. Bob potrafił przekonywać, czuło się, że ma jakąś misję do spełnienia. Poznał mnie z nim wybitny tłumacz literatury rosyjskiej i angielskiej Lech Jęczmyk.
Redakcja: A skąd nazwa wydawnictwa?
B.K.: W Bostonie Bob założył firmę medialną Media Family of Massachusetts. W Polsce to się przełożyło na Media Rodzina of Poznań. Na szczęście przy rejestracji to „of Poznań” wypadło.
Redakcja: Media Rodzina bez Roberta Gamble’a jest już innym wydawnictwem.
B.K.: Bob był wyjątkowym człowiekiem. Ksiądz, ale nie ortodoks. Był kapelanem warszawskiej parafii Kościoła Episkopalnego i jej honorowym proboszczem. O sobie mówił, że jest bostończykiem szkocko-irlandzkiego pochodzenia. Kochał i wierzył w ludzi. Do Polski trafił po raz pierwszy w 1958 roku z grupą amerykańskich studentów z organizacji The Experiment International Living, której zadaniem było budowanie mostów miedzy narodami. Przyjechał do Poznania, który jeszcze leczył rany po Poznańskim Czerwcu 1956. Bob dużo wiedział o naszym powstaniu. Później był kolejny wyjazd i w końcu został tu, w Poznaniu. Tu zaangażował się w działania Wspólnoty Anonimowych Alkoholików, tu założył Radio Obywatelskie, tu organizował dla biednych Wigilię pod Rondem Kaponiera. Długo by wyliczać, co robił.
Redakcja: W ostatnich latach wyraźnie podupadł na zdrowiu.
B.K: Tak i dopadł go Covid.
Redakcja: Media Rodzina obchodzi 30-lecie swego istnienia. Spróbujmy wyznaczyć takie milowe kroki w rozwoju wydawnictwa.
B. Kledzik: To będzie trudne, ale spróbujmy. Tak jak już powiedziałem, zaczęliśmy od Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły – to wciąż jeden z naszych hitów. Podobnie jak Mały poradnik życia H. Jacksona Browna, Jr. – książeczka w szkocką kratkę i kalendarz zdzieralny, takie praktyczne porady, złote myśli… Wszyscy kalendarze rozdają za darmo, a my swój sprzedajemy [śmiech]… Dalej książka wynikająca z pasji czy też misji Boba – 24 godziny na dobę – medytacje na każdy dzień, kierowane głównie do członków Wspólnoty Anonimowych Alkoholików.
Potem były Baśnie Andersena, wydane z okazji 200-lecia urodzin tego wielkiego marzyciela z pięknymi ilustracjami duńskiego grafika, Flemminga B. Jeppesena. Tłumaczenie było nowe i po raz pierwszy wprost z duńskiego. To, co znaliśmy z dzieciństwa, to dzieło tandemu Stefanii Beylin i Jarosława Iwaszkiewicza – tłumaczenie z tłumaczenia, głównie z niemieckiego. Po wydaniu książki, jej tłumaczka, Bogusława Sochańska, przyznała się, że miała wielkie obawy, jak czytelnicy przyjmą nową wersję baśni… Tak samo było z baśniami braci Grimm – tym razem w tłumaczeniu Elizy Pieciul-Karmińskiej z ilustracjami czeskiego grafika Adolfa Borna. Tutaj również tłumaczka sięgnęła do pierwotnego tekstu.
Redakcja: Teraz już przyszedł czas na Harry’ego Pottera…
Justyna Kardasz: Nie, wcześniej były Opowieści z Narnii Clive’a Staplesa Lewisa.
B. Kledzik: Zgadza się, ale to nie było nasze odkrycie. Wcześniej wydawał je PAX. Temat przejął Bob; czuł, że to będzie hit, choć książka początkowo sprzedawała się tak sobie. W Radiu Obywatelskim nagrał jej słuchowisko, sam porozdzielał role wśród pracowników rozgłośni. Sprzedaż ruszyła dopiero po ukazaniu się filmowej adaptacji powieści.
Redakcja: To w końcu doszliśmy do Harry’ego Pottera, książki, która była chyba punktem zwrotnym w historii wydawnictwa. Jak to się stało, że prawa na jego wydanie trafiły w wasze ręce?
B.K.: Złożyliśmy taką ofertę, że nie było mocnych…
J.K.: Ale jest też inny wariant, może trochę legenda? Otóż Bob spotkał panią Rowling w kościele w Edynburgu. Ktoś mu ją przedstawił, że to nasza parafianka, że napisała książkę, że jej w Polsce jeszcze nikt nie wydał. Pan Robert przeczytał powieść i zachwycił się nią. Oferta faktycznie była nie do przebicia, bo Bronek podał cenę w złotówkach, a pan Robert myślał, że to dolary.
B.K. Jak się dowiedział, że mi chodziło o złotówki, to momentalnie przedzwonił do agenta ze sprostowaniem.
Redakcja: Nie obawiał się ostracyzmu za wydanie tak „szatańskiej” książki?
B.K: Dla Boba wydanie tej książki było sprawą ideową. Widział w niej przyjaźń, oddanie, przygodę. Coś, co fascynuje dzieci. Walczył z tą antypotterową krucjatą. Kiedyś założyłem się z nim, że w Polsce nikt nie zarzuci Harry’emu Potterowi satanizmu, tak jak to się stało w Ameryce. Ja postawiłem 100 zł, Bob 100 dolarów – przegrałem.
Redakcja: Ale były też jakieś problemy ze sprzedażą książek.
B.K.: Nie tyle ze sprzedażą, co z jego ceną. Bo przecież Harry sam się sprzedawał, to były nakłady idące w setki tysięcy. Hurtowniom i księgarniom przedstawiliśmy propozycję, żeby we wszystkich miejscach sprzedaży obowiązywała cena wydrukowana na okładce, czyli 39,00 zł, a maksymalny rabat dla klienta wynosił nie więcej niż 10%. To było uczciwe. W ten sposób i w wielkich sieciach detalicznych, i w małych księgarniach książka miała kosztować tyle samo. Chodziło o to, żeby hipermarkety nie zabierały klientów księgarniom przez obniżanie ceny Harry’ego Potera do minimum. Najwięksi dystrybutorzy, przedstawiciele ośmiu firm, między innymi Empiku, Azymutu, Olesiejuka, podpisali się pod stosownym dokumentem, przed budynkiem zrobiliśmy sobie wszyscy zdjęcie i to całe „dosje” wysłaliśmy z informacją do „Rzeczpospolitej”.
J.K: Czyli podpisali się pod zmową cenową, choć wtedy nikt tego tak nie nazywał, to była oddolna próba uregulowania rynku. Trzy miesiące później UOKiK wszczął postępowanie w tej sprawie.
B.K.: Wszystko skończyło się zasądzoną nam karą ponad pół miliona złotych, początkowo miało to być nawet dwa miliony. My na tej operacji nie zarobiliśmy nic, bo ta inicjatywa nie była przecież w naszym interesie. Zarobili wyłącznie detaliści…
J.K. To doszliśmy do dwutysięcznego roku. Potem były Igrzyska śmierci Suzanne Collins i literatura dla młodzieży, ruszyliśmy z serią „Gorzka Czekolada”, wchodząc z nią w beletrystykę dla dorosłych.
B.K. Z literatury poważniejszej zaczęliśmy wydawać książki Hermanna Hessego, jednego z najważniejszych pisarzy niemieckich, laureata literackiej Nagrodą Nobla, przejmując autora z PIW-u. Wydaliśmy już 13 jego książek w doskonałym opracowaniu graficznym. Niemcy nam nawet złożyli z tego powodu gratulacje, twierdząc, że to edycja najładniejsza w Europie.
J.K.: Książki dla dzieci to wiersze Małgorzaty Strzałkowskiej, serie Ciocia Jadzia Elizy Piotrowskiej, Wojciecha Widłaka Wesoły Ryjek z ilustracjami Agnieszki Żelewskiej i Pan Kuleczka ilustrowany przez Elżbietę Wasiuczyńską. Później zaczęliśmy wydawać dość tanie, w mniejszym formacie zeszytowym książki z serii „Mądra Mysz”. Z tą serią, a to już ponad 100 tytułów, wiązała się obawa, czy poradzimy sobie dystrybucyjnie. Ale obyło się bez problemów. Rok 2010 to początek serii Kicia Kocia Anity Głowińskiej. Każdy jej nowy tytuł natychmiast trafia na szczyty list bestsellerów.
A przez całe te lata psychologia, książki, które wciąż dodrukowujemy, jak np. Bajki terapeutyczne Marii Molickiej, Inteligencja emocjonalna Daniela Golemana, Pułapki myślenia psychologa, noblisty, jednego z najwybitniejszych myślicieli współczesności Daniela Kahnemana. W tym roku wydaliśmy jego Szum, czyli skąd się biorą błędy w naszych decyzjach.
B.K.: To trudne książki, a sprzedajemy je po kilkadziesiąt tysięcy rocznie.
J.K: A nasze książki gwarowe? B.K. Właśnie. Zaczęliśmy wydawać książki tłumaczone na języki poszczególnych regionów Polski. Przyjęte zostały bardzo dobrze, ale pierwszy sukces zagwarantował pewnie sam tytuł – Mały Książę Antoine᾿a de Saint-Exupéry᾿ego. Wydaliśmy je po poznańsku, po śląsku i podhalańsku. Wiecie jak te tytuły brzmią? Książę Szaranek, Mały Princ i Mały Królewic. Potem był Kubuś Puchatek, czyli po poznańsku Misiu Szpeniolek i Niedźwiodek Puch po śląsku. Wersja podhalańska dopiero jest w przygotowaniu. Nazywać się będzie Miś Kudłocek.
J.K.: Były też cudowne książki w opracowaniu mistrza Wilkonia, m.in. albumowy Pan Tadeusz Adama Mickiewicza oraz Księga dżungli Rudyarda Kiplinga w nowym tłumaczeniu śp. Andrzeja Polkowskiego.
Redakcja: Tak chwalić możecie pewnie każdą swoją książkę i serię. I prawidłowo. Ale pani, Justyno, objęła pani zarząd nad wydawnictwem w 2020 roku – chyba w najgorszym momencie.
J.K.: To był wyjątkowy rok – covidowy, niezwykle trudny, ale przez to ekscytujący. Panowie Gamble i Kledzik stwierdzili wówczas, że kierowanie firmą trzeba przekazać w młodsze ręce i rzucili nas z Joasią Nowakowską na głęboką wodę. Joanna została wiceprezesem zarządu, kontynuując swoją funkcję redaktora naczelnego wydawnictwa.
Redakcja: I?
J.K.: Kontynuujemy dzieło. Bardzo dużo wydajemy książek dziecięcych, młodzieżowych, poradniki dla rodziców, książki psychologiczne. Tu warto nadmienić, że takim symbolicznym podkreśleniem naszego jubileuszu będzie wydanie poradnika Jak mówić, gdy dzieci nie słuchają, której współautorem jest córka jednej z autorek naszej pierwszej książki Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły.
Dodatkowym elementem naszej działalności jest sprzedaż maskotek do naszych serii książek dla dzieci. To świetny produkt reklamowy, który razem z książkami kierujemy do sklepów z zabawkami i księgarń, które w ten sposób dywersyfikują swoją ofertę.
Redakcja: Ten rok zaznaczył się ogromną podwyżką cen usług poligraficznych, głównie papieru, inflacją. Jak sobie dajecie radę?
J.K.: Musimy dawać sobie radę. Co dodruk, to nowa cena na okładce. Ale patrzymy na to z wielkim niepokojem. W tej chwili kończymy prace nad albumowym wydaniem ostatniego tomu Harry’ego Pottera z ilustracjami znakomitego grafika Jima Kaya. Będzie kosztować… aż boję się powiedzieć….
Redakcja: Jak nowe ceny przenoszą się na sprzedaż?
J.K.: Odczuwamy nieznaczny spadek w stosunku do roku ubiegłego. Ale to był rok rekordowy, do którego trudno się odnosić. Nasze ubiegłoroczne hity – Gwiazdkowy prosiaczek J.K. Rowling oraz seria „Kicia Kocia” Anity Głowińskiej ustawiły nam czwarty kwartał. To były ogromne nakłady.
Ale też sprzedają się trudniejsze pozycje, jak choćby wymieniane już Pułapki myślenia, psychologia popularna. Gdyby w tym roku udało nam się utrzymać ubiegłoroczny poziom sprzedaży, to byłoby cudownie.
Najpierw pandemia, a potem rekordowe podwyżki cen papieru, inflacja i widmo recesji to ogromne wyzwanie dla każdej firmy. Na szczęście mamy świetną załogę, i to jej zawdzięczamy nasze sukcesy. W naszych ludziach pokładamy też nadzieję na to, że choć przyszły rok będzie jeszcze trudniejszy, to na pewno damy radę.
Przez pandemię, gdy byliśmy zamknięci w domach z dziećmi, wydarzyło się coś dobrego – ludzie zaczęli czytać. Widać to było na targach książki w Warszawie, to samo obserwowaliśmy na marcowych targach w Poznaniu. Te tłumy w halach Targów Poznańskich młodych czytelników podejmujących własne czytelnicze decyzje… To cieszy. Widać, że młodzież czyta, możemy nawet chyba mówić o modzie na czytanie. My to odczuwamy po nakładach – książki młodzieżowe wydawaliśmy wcześniej średnio w nakładach 3-4 tys. teraz zaczynamy od 7-8 tys. Mamy kilka takich tytułów w tym roku i już robimy dodruki, stworzyliśmy też nowy młodzieżowy imprint wydawniczy Must Read, aby wyjść naprzeciw temu czytelniczemu entuzjazmowi.
Redakcja: Zakończmy zatem tym optymistycznym, akcentem. Teraz czekamy na obchody 50-lecia firmy.
Rozmawiali: Galina Palacz, Andrzej Palacz.
Dział, w którym zamieszczane są drobne informacje z rynku wydawniczo-księgarsko-poligraficznego.