Rynek wydawniczy Wywiady

“Książki nie tylko dla dzieci” – Ewa Gruda rozmawia z Zofią Beszczyńską

Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Zofią Beszczyńską, poetką, autorką utworów fantastycznych, krytykiem literackim, tłumaczką literatury francuskiej i hiszpańskiej.

Zofia Beszczyńska tworzy dla dzieci i dla dorosłych, jest członkinią SPP i IBBY, stypendystką Internationale Jugendbibliothek w Monachium i Baltic Centre for Writers and Translators w Visby oraz uczestniczką licznych światowych festiwali poetyckich. Jej utwory były dotąd tłumaczone na angielski, czeski, hiszpański, litewski, macedoński, niemiecki, perski, rumuński, serbsko-chorwacki. Za swą twórczość Zofia Beszczyńska otrzymała wiele nagród w Polsce (m.in. Polskiej Sekcji IBBY) i za granicą. Jej książki zostały wpisane na listę Białych Kruków Internationale Jugendbibliothek (Z górki na pazurki) i na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej (Lusterko z Futra, Jajko Księżyca, Ptasia Jaga).
Spotkanie z Zofią Beszczyńską odbyło się 20 stycznia 2020 roku w Bibliotece Publicznej m.st. Warszawy. Rozmowa została zarejestrowana na YouTube.


Zofia Beszczyńska (zdjęcie ap)

Ewa Gruda:
Piszę od tak dawna, że sama nie pamiętam, kiedy zaczęłam. Wymyślam historyjki i wiersze. To twoje słowa…

Zofia Beszczyńska:
Bardzo szybko nauczyłam się czytać i dużo książek poznałam jeszcze zanim poszłam do szkoły. Pamiętam, że kiedyś na lekcji polskiego nauczycielka dała mi do czytania Rymy dziecięce Kazimiery Iłłakowiczówny, bo nudziłam się, kiedy inne dzieci czytały na głos teksty z podręcznika. Wiersze mnie urzekły, do tej pory mam je na półce, są dla mnie bardzo ważne. Mniej więcej wtedy zaczęłam też pisać swoje pierwsze opowiadania i wierszyki.

Jakie jeszcze książki zapamiętałaś z dzieciństwa?
Czytałam dużo baśni, bardzo lubiłam Baśnie z tysiąca i jednej nocy, ale też różne legendy, podania, w których występowały upiory, wilkołaki, strzygi. Czytałam właściwie wszystkie książki, które były dostępne: Małego Księcia, Kubusia Puchatka, Piotrusia Pana, Alicję w Krainie Czarów, Pierścień i Różę – to, co znalazłam w bibliotece. Lubię fantastykę, magię, teraz też o tym piszę, więc w jakiś sposób zostałam w tym świecie, takim nieoswojonym, tajemniczym, trochę strasznym.

Debiutowałaś w 1987 roku opowiadaniami dla dzieci Piłka, ale też dałaś się poznać jako redaktorka, recenzentka, autorka artykułów i referatów o literaturze, które drukowałaś w różnych pismach i wygłaszałaś na konferencjach literaturoznawczych.
Po studiach przez dłuższy czas pracowałam w Krajowej Agencji Wydawniczej, a w działalność krytycznoliteracką zaangażowałam się dzięki dwu osobom: redaktor Irenie Bolek i profesor Joannie Papuzińskiej. Obie panie odegrały w moim życiu zawodowym bardzo dużą rolę. Byłam związana z „Nowymi Książkami”, gdzie pracowała Irena Bolek, a potem „Guliwerem”, pismem o literaturze dziecięcej, które założyła i prowadziła przez wiele lat Joanna Papuzińska.

Tę wielotorową działalność twórczą uprawiasz przez cały czas. Poszerzyłaś ją jeszcze o tłumaczenia z języków francuskiego i hiszpańskiego. Muszę jednak przyznać, że kiedy na ciebie patrzę, kiedy cię słucham, to widzę i słyszę przede wszystkim poetkę, bo nawet twoje utwory pisane prozą zawierają ogromny ładunek liryzmu. Powiedziałaś kiedyś skromnie i z humorem, że niektórzy pieką wspaniałe torty, a ty… piszesz.
Bo to prawda. Każdy ma coś takiego, co mu najlepiej wychodzi. Niektórzy robią piękne rzeczy na drutach, inni właśnie pieką i gotują, jeszcze inni uprawiają ogródek, a ja zawsze lubiłam pisać i rysować. Nawet zastanawiałam się, co wybrać, ale pisanie było silniejsze. Pisanie wierszy i opowiadań, bo powieści właściwie nie mam w swoim dorobku.

Jajko Księżyca?
No tak. Trochę nietypowa, myślę. Moją pierwszą próbą zmierzenia się z dłuższą formą było Lusterko z Futra. Jest to zbiór opowiadań, ale powiązanych ze sobą postaciami głównych bohaterów: dziewczynki i jej ukochanej maskotki, którą jest owo Lusterko. Razem przeżywają różne przygody. Cieszę się, bo mam sygnały od dzieci i rodziców, że ta książka wciąż się czytelnikom podoba. Mój adres mejlowy jest dostępny, dostaję dużo listów.

Czy twoje Lusterko z Futra jest spokrewnione z futrzanymi przedmiotami tworzonymi przez Meret Oppenheim: filiżanką, spodkiem, łyżeczką, imbryczkiem, pierścionkiem? André Breton w eseju Kryzys przedmiotu nawoływał, by „wytropić i upolować obrzydliwą bestię, jaką jest nawyk”, obdarzając na przykład przedmioty codziennego użytku innymi funkcjami niż te, do których przywykliśmy. Te słowa teoretyka surrealizmu pasują też do twojego futerkowego lusterka, które powinno przecież być chłodne, gładkie, połyskliwe, a nie mięciutkie i puchate niczym przytulanka…
To bardzo ciekawe spostrzeżenie. Oczywiście znam prace Meret Oppenheim, jej futrzana filiżanka zrobiła na mnie wrażenie. Nie znam jednak eseju Bretona; moimi pomysłami lub inspiracjami kieruje głównie intuicja. Podoba mi się, że moje Lusterko jest dziwne: trochę to zabawka, trochę zwierzątko, trochę przedmiot magiczny. Nawet kolor jego futra: seledynowy.


Bardzo często cytujesz innych twórców, można powiedzieć, że prowadzisz z nimi nieustający dialog, zaprzyjaźniasz się. Świat sztuki to twój świat, czujesz się jego cząstką, wrosłaś w niego tak mocno jak chyba w żadne inne miejsce na Ziemi. Ja w każdym razie tak to odbieram.
Sztuka, a w szczególności literatura, jest rzeczywiście tym miejscem, w którym żyję. Wiem, że nie jestem odosobniona, bo są w tym świecie także inne osoby, które poruszają się po nim czasami łatwiej niż po świecie realnym. Poznaję ich – co myślą, co czują – właśnie dzięki ich dziełom. Znacznie więcej czytam, niż piszę. Są pisarze bardzo płodni, wciąż coś nowego wydają, ja mniej, ale mam czas na czytanie, oglądanie obrazów. Pisarz argentyński Ernesto Sábato dzieli pisarzy na nocnych i dziennych. Ja zdecydowanie należę do tych pierwszych. Nie kieruje mną logika, ale – jak powiedziałam – intuicja, wyobraźnia, nurt, który można nazwać podziemnym. Dobrze mi w tym świecie. On oczywiście się zmienia, bo i ja się zmieniam.

Dla dzieci piszesz o tym, w co zazwyczaj przestajemy wierzyć, kiedy – że zacytuję Zbigniewa Herberta – „opuszczamy ogrody dzieciństwa”, a więc o czarownicach, skrzydlatych aniołach, świętych Mikołajach, zaklętych księżniczkach i królewiczach, a także o wielu innych fantastycznych stworach albo magicznych przedmiotach, często zrodzonych w twojej wyobraźni.
Prawdę mówiąc, moją ulubioną bohaterką jest Baba Jaga. Uważam, że została niesprawiedliwie potraktowana, bardzo jednostronnie i płytko, a jest ciekawą postacią, ukrytą w różnych wcieleniach już w najdawniejszych, jeszcze przedpiśmiennych przekazach. Czasami poznajemy jej gorszą stronę, czasami lepszą, a czasami i taką, i taką. Bywa rewersem księżniczek, dobrych czarodziejek i wróżek. Księżniczka bez Baby Jagi czy bez smoka jest niepełna, czegoś jej brakuje. Ale też czarownicy potrzebne są i księżniczki, i dzieci, którym pomaga w dojrzewaniu, w rozbudzaniu samoświadomości. Oczywiście w sposób jej właściwy.

Przez „mękę”, bo słowo jaga (jędza), jak czytamy chociażby w Encyklopedii mitologii ludów indoeuropejskich, wywodzi się z prasłowiańskiego *(j)ęga, co tłumaczy się właśnie jako „męka”. W baśniach i książkach fantastycznych dzieci, za sprawą Baby Jagi, przechodzą zwykle przez bardzo trudne, niebezpieczne doświadczenia, które pomagają im dorosnąć.
Myślę, że to jest postać, która wrosła w naszą podświadomość. Dobrze, jeśli ma się kontakt z podświadomością, własną lub zbiorową, bo wtedy łatwiej jest oswoić rzeczywistość. Dzieci lepiej sobie radzą z kłopotami w relacjach z dorosłymi, z brakiem zrozumienia z ich strony, jeśli sobie tworzą jakieś wyobrażenia, na przykład złej macochy, czarownika czy wiedźmy. Dzięki temu mogą dorosnąć, przekonać się, że sobie poradzą.


Dziecięce starcie z Babą Jagą i czarownicą znakomicie pokazałaś w Ptasiej Jadze i Królowej Ptaków. I rzeczywiście bohaterowie jednej i drugiej książki wychodzą z tej konfrontacji wzmocnieni, dojrzalsi, z pełniejszą wiedzą o sobie, gotowi do podejmowania własnych wyborów.
Minęło już kilka lat od wydania obu książek, nabrałam do nich dystansu, mogę teraz patrzeć jakbym była czytelnikiem, i zauważam rzeczy, których wcześniej nie widziałam. Mam w tej chwili pewną refleksję związaną z Królową Ptaków, którą chcę się podzielić. W książce są dwie równoległe historie dwunasto-trzynastolatków, Marty i Marka, które się wzajemnie przenikają. Oboje są zafascynowani ptakami i oboje mieszkają (Marta czasowo u ciotki) w pobliżu lasu. Ale jest też trzecia osoba, Maja, która może kojarzyć się z sową. Starałam się dawać w książce pewne wskazówki, ale też bardzo pomogła mi w tym ilustratorka, bo na jej rysunkach ciotka Marty przypomina sowę. Nie wiemy, kim jest, ale możemy podążać tym tropem i spróbować znaleźć własną interpretację. Są rzeczy, których często nie potrafimy nazwać „dziennymi” słowami. I pewnie też dlatego piszemy, tworzymy: żeby coś albo kogoś wywołać: z podświadomości, z wyobraźni. Malarze mówią, że potrafią malować i że jest to jedyny język, którym mogą wyrazić to, co czują. Dla mnie takim językiem jest literatura, ale muszę przyznać, że mam wielkie szczęście do ilustratorów. Bardzo ich podziwiam, że potrafią dostrzec ukryte znaczenia moich tekstów i wydobyć je w niezwykły sposób.

Przed nami leżą twoje książki – wszystkie pięknie zilustrowane.
Pierwsza była Krystyna Michałowska, która stworzyła Kota herbacianego. Dzieci go od razu polubiły. Pisały do niego listy, dostawał mnóstwo prezentów; wszystkie mam w domu. Potem stworzyłyśmy jeszcze razem Złote smoki. Dwie moje książki zilustrował Tomek Bogacki. Mieszka w Nowym Jorku, ale byliśmy w stałym kontakcie: radził się co do pewnych szczegółów, dużo rozmawialiśmy. Przy dwóch książkach pracowałyśmy też z moją przyjaciółką Elą Butlewską. Przeprowadziłyśmy razem wiele spotkań z dziećmi, zupełnie niezwykłych, właściwie performansów. No i jeszcze niesamowity czarodziej Zdzisław Witwicki, którego pożegnaliśmy niedawno. Bardzo się przejął naszą wspólną książką Tajemnicza ścieżka, dopytywał, czy mi się na pewno jego ilustracje podobają. Jeszcze współpracowałam z Agnieszką Żelewską, Aleksandrą Kucharską-Cybuch, która zilustrowała Królową Ptaków, i z Pawłem Pawlakiem. Wszyscy są wspaniali. Jestem zawsze bardzo ciekawa, co ilustrator zobaczy w moim tekście. Potem spotykam wymyślone przez siebie postaci i widzę je na nowo. Cieszę się, że nie próbowałam sama ilustrować książek, bo na pewno nie byłabym taka dobra.

Powróćmy do czarodziejskiego lasu, w którym przekraczają próg dzieciństwa bohaterowie Ptasiej Jagi i Królowej Ptaków, i – jeśli pozwolisz – zatrzymajmy się przy owych tajemniczych postaciach, o których mówisz, będących ni to ludźmi, ni to ptakami, jak u Boscha czy na obrazach malarzy surrealistów. Podobnie jak cały las są niepokojące, ale też piękne, przyciągają tajemniczą, magnetyczną urodą. Czy przypisujesz ptakom jakąś szczególną rolę w swoim życiu i w swojej twórczości?
Ptaki rzeczywiście są mi bliskie, podobnie jak księżyc. A zacieranie granic pomiędzy różnymi gatunkami żywych organizmów, czy nawet przedmiotami, występuje często i w literaturze, i w malarstwie. Hybrydy zwierzęco-ludzkie tworzyli Max Ernst i Jan Lebenstein, tworzy też Józef Wilkoń. Ale chyba częściej motyw łączenia się i przenikania postaci zwierzęcych i ludzkich dostrzegam u kobiet, na przykład w obrazach dwóch wspaniałych surrealistek: Remedios Varo i Leonory Carrington.

U wspomnianej już Meret Oppenheim futrzane rękawiczki z uciętymi czubkami palców, z których wychodzą pomalowane długie kobiece paznokcie, wyglądają jak łapy zwierzęcia…
Byłam niedawno na wystawie Miriam Cahn w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Tam też to jest: nie wiesz, czy patrzysz na kobietę, czy na kota. Granice się zacierają. Dla mnie jest to fascynujące i o tym też piszę. Jest teraz wiele pisarek, które pozwalają sobie mówić mocniej o wszystkim, co jest ważne dla kobiet. Kiedyś była to Daphne du Maurier, teraz jest ich więcej: Margaret Atwood na przykład, a z młodszego pokolenia chociażby Mariana Enriquez lub Sarah Hall. Świat kobiet jest inny niż świat mężczyzn. Różnimy się i to jest wspaniałe. Dzięki temu możemy rozmawiać i dzięki temu te dwa światy, dwa sposoby widzenia, mogą się mieszać, łączyć i wpływać na siebie.

Z wielką uwagą patrzysz na świat. Odbierasz go bardzo mocno i wszystkimi zmysłami. Odnoszę wrażenie, że w już momencie, kiedy czegoś doznajesz, nadajesz temu poetycki rys: „wieczór otwiera się jak owoc rozłupany ukazując bezbronne wnętrze o niezrównanej słodyczy”. Szalenie zmysłowe odczucie zmierzchu…
Myślę, że nie tylko ja tak odczuwam, że wiele osób ma podobnie. Są takie momenty, które zapamiętujemy: promień słońca na firance, krople deszczu za oknem. I są to doznania bardzo zmysłowe.

Dobrze, ale ty masz tak zawsze…
Cecha uważności jest bardzo ważna, podnosi jakość życia. Umieć się zatrzymać, popatrzeć, uśmiechnąć. Czasami z kimś wymieni się uśmiech bez powodu i to jest wspaniałe.

W twoich utworach jest wiele słów-kluczy, które otwierają nam przejścia do świata niezwykłości, a także do głębi naszych uczuć czy też do magii przemian. Dla mnie najważniejsze to: las, miasto, kamień, jajko. I oczywiście księżyc. Wspomniałaś, że jesteś pisarką nocną, księżycową…
Tak na pewno jest, ale nie zastanawiam się za bardzo, dlaczego księżyc mnie przyciąga. Są osoby, które czują jego wpływ, i ja do nich należę. Dla mnie jest on – a raczej ona – dawną boginią, zdetronizowaną przez słońce. Ale my potrzebujemy i księżyca, i słońca. A do słów, pojęć dla mnie ważnych, dodałabym jeszcze labirynt.

Rzeczywiście. Labirynty miast, korzeni, podziemnych rzek – cały krwiobieg żywego organizmu, jakim w twojej poezji jest to wszystko, co nas otacza. Dotyczy to miast, domów i całej przyrody, o której mówimy „nieożywiona”. Wszystko w twojej twórczości pulsuje życiem. Rodzi się (często wykluwając się z jajek), rośnie, pokrywa włosem, trawą lub futrem, rozmnaża, kocha, cierpi, krwawi, wreszcie umiera, stapiając się z sokami ziemi.
Bardzo niezwykłe jest to, co mówisz. Ja nigdy tego analizowałam, ale pewnie masz rację. Dla mnie liczą się przede wszystkim wrażenia odbiorców, a jeśli jeszcze to, co wymyślę, pobudzi ich wyobraźnię – to jest najwspanialsze, co może się przydarzyć.

W naszej rozmowie nie dzieliłyśmy tego, co piszesz, na literaturę dla dzieci i dla dorosłych, ale chciałabym pokazać twoją książkę, która ma wyraźny adres. Bajki o rzeczach i nierzeczach napisałaś dla swojej córki Weroniki, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Weronika jest tu główną bohaterką, to jej opowiadasz pełne fantazji historyjki, w których występują antropomorfizowane zwierzątka i rzeczy codziennego użytku: słoiki po dżemie, drzwi czy kłębek włóczki.
Rzeczywiście tak było, opowiadania są w większości zapisem naszych rozmów, lekko podkręconym. Cieszę się, że została po nich tak miła mi pamiątka.
Cieszę się też, że spodobały się Agnieszce Żelewskiej: zachwyciłam się, kiedy zobaczyłam jej ilustracje. Wszystkie były pełne kolorów, jak na okładce, ale niestety wydawnictwu nie starczyło pieniędzy na barwne reprodukcje wewnątrz. Szkoda, bo widziałam projekty, wspaniałe.

Od dwóch lat prowadzisz blog poetycki, na którym umieszczasz nowe wiersze. W założeniu miał to być jeden wiersz dziennie. Czy utrzymujesz to tempo? Nie czujesz presji, która mogłaby cię przecież zniechęcić do takiej regularności?
Mam blog, na którym umieszczam codziennie jeden wiersz. Pytasz, czy czuję dość zapału i czy taka regularność nie jest udręką. Pliniusz Starszy powiedział: „Ani dnia bez linijki”. Myślę, że jest to dobra dyscyplina dla każdego artysty. Jeśli nie napisze się choćby linijki tekstu albo nie postawi kreski na obrazie, to ma się wrażenie, że dzień minął i nie zostawił po sobie żadnej uchwyconej chwili. Czasami rzeczywiście trudno jest sprostać tej dyscyplinie, ale daję radę. Mam sygnały od wielu osób, także bardzo młodych, że czytają moje wiersze, przeżywają je, chcą o nich rozmawiać. Nie mam miliona wielbicieli, ale bardzo mnie cieszy, że są osoby prawdziwie zainteresowane moimi wierszami.

Zaprośmy zatem na twój blog: zofiabeszczynska.wordpress.com. A ja bardzo dziękuję ci za naszą rozmowę.
I ja dziękuję.

Dodaj komentarz