Jeden z bestsellerów rynku 2021 roku, Ukochane równanie profesora japońskiej autorki Yoko Ogawy, zwrócił naszą uwagę na jej wydawcę. Już sama nazwa niepokoi – Tajfuny. Kto za nią stoi?
Redakcja wydawnictwa mieści się w centrum Warszawy, w kamienicy przy ul. Widok. Trzecie, wysokie piętro bez windy, kręte, marynarskie niemal żelazne schody przyprawiają o zawrót głowy.
W progu witają nas dwie młode panie.
Karolina Bednarz pochodzi ze Szczecina, Anna Wołcyrz z Wrocławia. Obie są po japonistyce – Karolina studiowała w Oksfordzie, Anna w Poznaniu na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Obie studiowały też w samej Japonii i goszczą tam od czasu do czasu. Po studiach Karolina pracowała, jak sama mówi, „dziennikarsko-reportersko”, napisała książkę-reportaż o Japonii, Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet, który w 2018 roku wydało Czarne. Anna przez sześć lat pracowała w japońskim zakładzie produkcyjnym pod Wrocławiem. To było ciekawe, ale literatura tkwiła we mnie od studiów, marzyłam, że kiedyś zostanę tłumaczką literacką – mówi. Wysyłałam próbki tłumaczeń do wydawców, dowiadywałam się, jak funkcjonuje rynek wydawniczy. Dziś jej marzenie się spełniło.
Razem założyły wydawnictwo, przy czym Karolina jest szefową tego, jak mówi, wydawniczego chaosu, a oprócz pisania i redagowania trzyma rękę na finansach, zajmuje się stroną internetową wydawnictwa, szeroko rozumianą promocją, Anna jest odpowiedzialna za zakup praw, czasem tłumaczy książki, redaguje je, zajmuje się współpracą z korektorami, składaczami, drukarniami. W sumie robią wszystko, jak to w małej firmie. Każda mówi, że jest prawą ręką tej drugiej i „dłubią” w książkach „od dawna”.
Od dawna, to od 2018 roku, gdy wydawnictwo powstało.
Która z Pań wpadła na pomysł założenia wydawnictwa?
Karolina: Trudno powiedzieć, chyba każda z nas pewnego dnia stwierdziła, że fajnie by było wydawać książki japońskich autorów, a zgadałyśmy się w Internecie… Ponarzekałyśmy, że książki z Azji są często źle tłumaczone, niekiedy brzydko wydane, że jest ich mało, a jeśli już na jakąś trafimy, to na okładce musi być gejsza, kwiaty wiśni etc. Książki o Japonii często piszą ludzie, którzy w Japonii nigdy nie byli i siłą rzeczy nie znają jej realiów. Kiedy wróciłam do Polski po studiach i próbowałam zarazić poprzez książki Japonią znajomych, to okazało się, że nie ma co polecać. W Anglii książek autorów z Japonii czy z Korei Południowej było sporo, u nas prawie nic. A jeśli już coś się pojawiało, to zaraz znikało – tak małe były nakłady. W zasadzie był tylko wydawany przez Muzę Murakami i jakieś projekty nakładem wydawnictw akademickich.
Anna: Można narzekać, jak to jest źle, można też działać. My postanowiłyśmy działać, tym bardziej, że każda z nas szukała akurat nowego wyzwania, nowego miejsca w życiu. I tak powstały Tajfuny.
Pytanie chyba tradycyjne – skąd taka, a nie inna nazwa waszego wydawnictwa i która z pań ją wymyśliła?
Karolina: Od lat prowadzę blog pod nazwą „W krainie tajfunów” i on jest dość znany w mediach społecznościowych. Postanowiłyśmy więc, że przy tej nazwie, acz skróconej, zostaniemy. Poza tym szukałyśmy określenia, które dotyczyłoby całej Azji Wschodniej, a nie tylko Japonii. Już wtedy wiedziałyśmy, że nie będziemy ograniczać się wyłącznie do literatury tego jednego kraju, że chcemy dać sobie przestrzeń na książki z szerszego regionu. Tajfuny – jako zjawisko pogodowe – łączą cały obszar, wieje i pada tam, gdzie nasze serca biją…
Ukończyłyście japonistykę, dlaczego akurat wybrałyście ten język, ten kierunek studiów?
Karolina: Ja akurat nie wyobrażałam sobie, że będę studiować coś innego. Wyrastałam wśród książek, pochłaniałam jedną po drugiej. Pewnego dnia wpadł mi do ręki „Murakami”, taki w różowej okładce. Sięgnęłam po niego trochę z przekory, bo ja różowego nie cierpię – to było Norwegian wood. Miałam wówczas 12-13 lat i pochłonęłam tę powieść w jeden dzień. Czemu my tego nie czytamy w szkole?, czemu musimy czytać Krzyżaków? – zadałam sobie pytanie. Przeczytałam wszystkie książki Murakamiego, a wówczas wychodziły rytmicznie, co rok-półtora. Potem zaczęłam sprawdzać w Internecie, co oznaczają nieznane mi japońskie pojęcia, zainteresowałam się japońską kuchnią i muzyką. I tak wsiąknęłam w tę kulturę.
Gdy przyszedł czas na podjęcie decyzji, co chciałabym robić w dorosłym życiu, przez osiem godzin dziennie w pracy, to nie było nad czym się zastanawiać. Rodzice mnie wsparli: Idź, dziecko, na to, co cię interesuje, bo będziesz w tym dobra. I tak zrobiłam. Udało mi się dostać na studia za granicą.
Anna: Ja mam zdolności do języków obcych. Jako dziecko uczyłam się angielskiego i francuskiego, po drodze zaczęłam interesować się Japonią – to poprzez kreskówki w telewizji. Widząc to, mój tata rzucił: To naucz się też japońskiego. W moim liceum uczyły japońskiego wolontariuszki z Japonii. Gdy trzeba było zdecydować się na kierunek studiów, to wahałam się – wybrać anglistykę czy japonistykę? I tu podobnie jak u Karoliny szalę przeważyła postawa rodziców.
To trudne studia?
Karolina: Bardzo. To taki przyspieszony i bardzo intensywny kurs językowy. Na nic nie ma czasu.
Anna: Potwierdzam, ale miłe jest to, że z roku na rok czujesz, że rozumiesz i mówisz coraz lepiej. Najwięcej jednak daje wyjazd do samej Japonii i bezpośrednie zanurzenie się w język i w kulturę tego kraju. Miałam okazję wyjechać tam na czwartym roku studiów, w ramach stypendium, na cały rok. To był dla mnie „miesiąc miodowy”: oprócz praktycznej nauki języka poznawałam ludzi, ich zainteresowania, co czytają, odwiedzałam księgarnie. Poziom znajomości języka z jakim się wyjeżdża i z jakim wraca to niebo i ziemia.
Co najmilej pani wspomina?
Gdy po raz pierwszy przeczytałam książkę po japońsku. To było coś niesamowitego.
Zaczęły panie bez doświadczenia w branży wydawniczej…
Karolina: To może i lepiej. Inaczej pewnie poszłybyśmy już wytyczonymi szlakami… Miałyśmy sporo tupetu, jakiejś odwagi, choć wiele osób bardzo sceptycznie odnosiło się do naszego projektu. To nie wypali – wciąż słyszałyśmy.
Ale się udało.
Znalazłyśmy swoja niszę. Zdecydowanie postawiłyśmy na media społecznościowe, na współpracę z księgarniami kameralnymi, choć wszyscy nam powtarzali, że trzeba iść do sieci z promocją i na start dać minus 5 tys. procent to może wówczas nasze książki się sprzedadzą.
Anna: Wyrobiłyśmy sobie inny sposób działania – bardzo dużo książek sprzedajemy bezpośrednio, dużo w małych księgarniach, a sprzedaż w sieciówkach jest na kolejnym miejscu. I chyba wszyscy są zadowoleni – księgarze i my, bo przecież marża księgarska jest inna niż hurtowa.
Karolina: Pozostajemy wydawnictwem autorskim, to znaczy takim, w którym wydajemy to, co nam się podoba. Tak było ze Zmierzchem, z Ukochanym równaniem profesora – książką kultową w Japonii, którą tam chyba wszyscy czytali.
No właśnie, od czego zaczęłyście?
Karolina: Już po pierwszej rozmowie o potencjalnym wydawnictwie zdecydowałyśmy, że zaczniemy od Zmierzchu Osamu Dazaia, powieści, która przekonała nas obie, że warto zgłębiać literaturę japońską. Wcześniejsze polskie wydanie pozostawiało, według nas, wiele do życzenia i postanowiłyśmy zaproponować jej tłumaczowi, profesorowi Mikołajowi Melanowiczowi, jej wznowienie. Dziś myślę, że byłyśmy super odważne, proponując coś takiego nestorowi i chyba najbardziej znanemu żyjącemu polskiemu japoniście. Ku naszemu zdumieniu profesor bardzo pozytywnie odniósł się do naszej propozycji i zaczęłyśmy pracować nad tekstem. Po zakończeniu prac redaktorskich profesor zdradził, że ostatni raz ktoś mu taką redakcję robił w latach 70.
Anna: Tak minęły cztery lata. I to takie lata dziwne. Ledwo ruszyłyśmy, a już zaczęła się pandemia, więc trzeba było od nowa uczyć się, jak sobie radzić w nowej sytuacji. Potem pojawiły się problemy z papierem. Znów trzeba było inaczej działać, planować. Ciekawe, jak to jest działać w normalnych czasach…
Karolina: Myślę, że przez te cztery lata postarzałam się o dwadzieścia lat… Wydałyśmy mniej książek, niż planowałyśmy, w sumie szesnaście. Niektóre osiągnęły niemały nakład – np. nasze Ukochane równanie profesora Yoko Ogawy sprzedało się w nakładzie ponad 30 tys. egz. Dla tak młodego wydawnictwa jak nasze to sukces.
Wasze książki wyróżniają się skromnością, ale taką wysmakowaną, ładnym, wydłużonym i poręcznym formatem…
Anna: I mają tak wyglądać…
Wydajemy dwie serie książek: główną – to nasza nazwa robocza – i „Mini”. Ich wstępny projekt opracowało dla nas japońskie studio tegusu Inc., a konkretnie grafik Masaomi Fujita. Kolejne okładki i skład to dzieło warszawskiego to/studio.
W serii „Mini”, która wyróżnia się brakiem grzbietu okładki i widocznymi kolorowymi nićmi na bloku książki [tzw. oprawa otwarta – red.] wydajemy autorów, którzy do tej pory nie byli w Polsce tłumaczeni – w zasadzie to klasyka literatury japońskiej. Ukazało się tu już sześć tytułów – między innymi Gorączka złotych rybek Kanoko Okamoto, czy najnowszy Zarządca Sansho Ogaia Moriego, w głównej – co nam w duszy gra.
Sięgamy zarówno po klasyków literatury, jak Osamu Dazai czy Ranpo Edogawa, jak i twórców i twórczyń zupełnie współczesnych – np. Aoko Matsuda i jej opowiadania Układ(a)ne czy Hiroko Oyamada i Ogród. Oba te tytuły zostały wydane pierwszy raz w tłumaczeniu na inny język właśnie u nas. Nie sposób nie wrócić też do wspomnianej już Yoko Ogawy, której mamy w „portfolio” już trzy powieści. Wydane w styczniu tego roku Podziemie pamięci trafiło na krótką listę nominowanych do Międzynarodowego Bookera w 2020 roku.
Na polskim rynku pojawia się coraz więcej książek z Azji, coraz więcej wydawnictw dostrzega w nich swą szansę, coraz więcej osób interesuje się tą literaturą. Nie boicie się konkurencji?
Karolina: Mam nadzieję, że w tym też trochę naszej zasługi, a o innych wydawnictwach nie myślę w kategorii konkurencji, raczej cieszę się z każdego nowego tytułu. Rewelacyjnej prozy z Azji jest tyle, że nie byłybyśmy w stanie wydać wszystkiego, choćbyśmy chciały.
Skąd pomysły na nowe tytuły?
Anna: Śledzimy rynek wydawniczy w Azji, tamtejsze i światowe konkursy literackie, mamy już swoje kontakty z wydawnictwami, z agentami literackimi, którzy wciąż podsyłają jakieś książki. Mamy o tyle dobrze, że znamy język japoński i faktycznie możemy ocenić te propozycje. To tym skutkuje, że nie dajemy sobie wcisnąć czegoś gorszego. I wszyscy o tym wiedzą.
Staracie się o jakieś granty?
Karolina: Programy japońskie nastawione są głównie na tłumaczenia na język angielski. Bardziej otwarci są pod tym względem Koreańczycy.
W wydawnictwie jesteście tylko we dwie. To wystarcza?
Anna: Współpracujemy z całym gronem ludzi z zewnątrz. Okładki projektowali nam już to/studio i Mimi Wasilewska, korektę, redakcję i skład zlecamy firmie Redaktornia.com, czyli Eli i Wojtkowi Górnasiom, opracowanie typograficzne to też to/studio. My wybieramy książki, tłumaczymy, zlecamy książki do druku – współpracujemy w tym zakresie z dwoma zakładami – serię główną drukuje ReadMe z Łodzi, a serię „Mini” – opolski Sindruk.
Karolina: W ubiegłym roku wydałyśmy pięć książek, w tym planujemy dwanaście. Są w zasadzie gotowe, trzeba je tylko powoli „wypychać”. Jeśli będzie papier –(śmiech). Do spraw kadrowych podchodzimy bardzo ostrożnie, szukamy osób, dla których Azja faktycznie jest ważna.
Macie Panie też księgarnie.
Anna: Tak, nawet dwie – w Krakowie na ul. Augustiańskiej 5 oraz w Warszawie na skwerze przy Chmielnej 12. Specjalizują się oczywiście w szeroko rozumianej książce azjatyckiej. Wśród wielu pozycji różnych wydawnictw i z różnych krajów, powieści, albumów, ale też podręczników, są tam też nasze książki. Więcej sprzedajemy literatury w języku angielskim niż polskim.
Karolina: To być może jedyne miejsca w Polsce, gdzie studenci, ale też turyści z Azji, mogą zamówić i kupić interesujące ich pozycje. Sprowadzanie książek z zagranicy na życzenie rozkręciłyśmy trochę pod siebie, bo teraz możemy łatwo sięgać po nowe książki do czytania. Każdy nowy tytuł musi przeczytać ktoś z zespołu (w księgarni pracują trzy osoby), poznać i zrobić swój autorski opis na stronie księgarni internetowej.
Warto tu dodać, że księgarnia w Warszawie dwukrotnie zdobywała drugie miejsce w głosowaniu na Ulubioną Księgarnię Warszawy – gratulacje.
Karolina: Dziękujemy.
Dziś książkę łatwo wydać, trudniej sprzedać. Jak małe wydawnictwo radzi sobie w tym zakresie?
Anna: Karolina ma do tego naturalną smykałkę.
Karolina: Przede wszystkim trzeba istnieć w mediach społecznościowych: publikować, mówić, pisać. My na przykład wymyśliłyśmy, że będziemy pokazywać, jak wygląda prowadzenie wydawnictwa od środka, dzielić się problemami: choćby że nie ma papieru, że jest pandemia i trzeba zamknąć stacjonarną księgarnię, aż załoga będzie zaszczepiona, opowiadałyśmy o redakcji, jak wybieramy design książek, o współpracy z księgarniami, jak funkcjonuje dystrybucja. To przyciągnęło bardzo dużo osób – te tematy to trochę tabu, za mało się mówi o problemach wydawców.
Książki muszą być instagramowalne – to takie nowo słowo, które oznacza, że produkt musi być na tyle ładny czy ciekawy, że ktoś zechce mu zrobić zdjęcie i pokazać u siebie. To samo dotyczy dziennikarzy – z puli książek, które otrzymują, sięgną w pierwszej kolejności po te, które są ładne. Wydaje mi się, że nasze książki spełniają te wymagania.
Podczas pandemii powstał też podcast o Japonii – raz na miesiąc wybierałam się do studia i nagrywałam kolejny odcinek. To było też takie odstresowanie ówczesnego odosobnienia, zwykły kontakt z innymi ludźmi. Teraz powoli ruszamy z cyklem „Tajfunowe Rozmowy” – to będą wywiady z autorami i tłumaczami o literaturze, i osobami, które nas inspirują.
Prywatnie, na ile to możliwe, pracuję nad swoją druga książką reporterską.
O…
Japonii – jakby inaczej…
Na koniec poproszę coś o najbliższych planach.
Anna: Chcemy pokazać, że Azja to nie tylko Japonia. Dlatego też planujemy wydać dwie książki koreańskie, pierwsze tytuły autorek z Chin i z Indonezji. Fanom prozy japońskiej obiecujemy jednak, że tej również nie zabraknie. W tym roku wystartuje również nasza kolejna seria, non-fiction, w której sięgniemy po reportaże autorów z Azji, poruszające tematy ważne zarówno lokalnie, jak i globalnie.
Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów – nie dajcie się wielkim!
(rozmawiał ap)
Dział, w którym zamieszczane są drobne informacje z rynku wydawniczo-księgarsko-poligraficznego.