Organizacje branżowe

Członkowie PIK przeciw regulacji rynku książki

Na Walnym Zgromadzeniu Członków Polskiej Izby Książki (19.05.2005), delegaci porzucili projekt jakiejkolwiek regulacji polskiego rynku książki.

A oto wynik głosowania:
– za – 28 osób
– przeciw – 52
– wstrzymało się – 6

Głosowanie poprzedziła dyskusja, podczas której Tadeusz Żochowski (Składnica Księgarska) próbował przekonać delegatów do głosowania za opracowanym przez Instytut Książki projektem regulacji rynku, głównie wprowadzenia jednolitych cen na książki, zaś Dorota Malinowska (prezes PIK) odwrotnie – pozostawienia rynku bez zmian. Dyskusja z udziałem zebranych nie wniosła nic nowego: każdy używał niemalże tych samych argumentów do uzasadnienia swojej racji. Wyważone stanowisko zgłosili wydawcy edukacyjni: bez ustawy, na rynku książki szkolnej obowiązuje już jednolita cena. Oryginalnym uzasadnieniem głosowania „przeciw” było stwierdzenie, że i tak każdy ustawę będzie pomijał – „Polak potrafi”. Za wdrożeniem jednolitych cen na książki i regulacją rynku byli mi.n: Bogdan Szymanik (wydawca i księgarz – wyd. Bosz), Halina Tymoszczuk (Główna Księgarnia im. B. Prusa), przeciw: m.in. przedstawicielka Świata Książki.

Po dwugodzinnej dyskusji przystąpiono do głosowania. Miało ono odbyć się w dwu turach. Pierwsza – głosowanie „czy w ogóle Izba ma zajmować się tematem regulacji rynku”; druga – głosowanie nad zgłoszonym przez Instytut Książki projektem ustawy. Odrzucenie przez Izbę sensowności prac nad ustawą spowodowało, że do drugiego głosownia nie doszło.

Zgromadzenie Członków PIK odbyło się 19 maja 2005 r. podczas Międzynarodowych Targów w Pałacu Kultury i Nauki.
Przyjęto budżet PIK na 2005 rok, oraz sprawozdanie z wykonania budżetu za rok 2004. Rada PIK uzyskała absolutorium.


 

A oto wypowiedź Prezes Polskiej Izby Książki Doroty Malinowskiej, uzasadniająca to stanowisko:


Szanowni Państwo!

Na początku chciałabym podziękować wszystkim biorącym udział w pracach grupy ds. cen. Dzięki wspólnie spędzonym godzinom sporo się nauczyłam. Dwa lata temu byłam już zwolenniczką drukowania cen na książkach, lecz nie miałam dokładnie wykrystalizowanej opinii na temat tego, czy w ramach porządkowania rynku potrzebna jest ustawa. Po ostatnim roku intensywnej pracy jestem przekonana, że żadna ustawa nie jest nam potrzebna, a jej wprowadzenie może tylko zatrzymać dynamicznie rozwijający się rynek książki.

Wracając do drukowania cen trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że ustawa o książce to zupełnie inny problem, niż drukowanie cen na książkach. Można cen nie drukować i stosować ustawę. Można też cenę drukować nie mając ustawy regulującej rynek. Tak właśnie się dzieje na przykład w Stanach Zjednoczonych, kraju w którym nigdy nie było ustawy oraz w Wielkiej Brytanii, gdzie z regulacji rynku zrezygnowano już w 1995 r. Dlaczego w tych krajach drukuje się ceny na książkach? Dla porządku. Od takiej ceny, wyznaczanej przez wydawcę oblicza się na przykład tantiemy dla autorów i agentów oraz marże dla podmiotów hurtowych i detalicznych.
Może warto w tym momencie przypomnieć, że wielu wydawców w Polsce zaczęło drukować cenę, by chronić się przed praktykami niektórych detalistów zawyżających ceny proponowane przez wydawców. Po licznych dyskusjach w bardzo różnych gremiach związanych z książką widzę, że obecnie zarówno wydawcy jak i hurtownicy i księgarze skłaniają się ku decyzji, że stosowanie przez wszystkich jednolitego systemu, na przykład opartego na cenie detalicznej, jest po prostu wygodne.

Ustawa o książce stanowi, że narzucona przez wydawcę cena (niekoniecznie wydrukowana) jest używana we wszystkich kanałach i punktach sprzedaży. Mogą być od niej stosowane pewne upusty, ale to już jest kwestia uszczegółowienia ustawy, więc może się zdarzyć, że tych upustów nie ma. I tak bym przyjęła to dla jasności wywodu.

Ustawa jest niekorzystna przede wszystkim dla tych czytelników, którzy książki kupują, ponieważ z założenia krępuje ona wolną konkurencję cenową. Raz ustalona cena nie może być zmieniana przez nikogo, w tym czasie żadnemu księgarzowi nie wolno jej obniżyć. Proszę zwrócić natomiast uwagę na znamienny fakt, że w proponowanych nam zapisach nigdzie nie zostało wspomniane, że księgarz/detalista nie może ceny podnieść.
Doświadczenie wielu krajów pokazuje, że i wydawca przy wolnym rynku cen stara się ustalić cenę jak najniższą, właśnie dlatego, by jego tytuły były konkurencyjne do innych, podobnych książek. Ma to szczególne znaczenie przy podręcznikach, które są książkami poniekąd obowiązkowymi.
Można tu przytoczyć znamienny przykład z Europy Zachodniej. W dwóch sąsiadujących krajach: Francji i Belgii sprzedaje się książki francuskojęzyczne. We Francji rynek został uregulowany ustawą, w Belgii nie. A jednak w Belgii, która pod względem liczby obywateli czytających w języku francuskim jest oczywiście dużo mniejsza, niż sama Francja, te same książki są tańsze, niż we Francji.

Ponadto w krajach, gdzie książka podlega wolnemu rynkowi szybciej rozwijają się różne kanały sprzedaży. Zwiększenie sposobów dotarcia książki do czytelnika profituje zwiększoną generalnie sprzedażą na całym rynku książki. Potwierdzają to doświadczenia krajów, które z ustawy o książce się wycofały, takich jak Szwecja i Wielka Brytania.

Możliwość różnicowania cen powoduje, że księgarze mogą zaproponować kupującym książki różne standardy sprzedaży. Z jednej strony mamy więc salony, w których klienta poczęstuje się kawą czy herbatą, zaprosi się go do księgarni przez internet lub komórkę w chwili, kiedy ma ukazać się oczekiwana przez niego pozycja, z drugiej strony istnieją samoobsługowe hale z ustawionymi w stosiki książkami. Dlaczego w tak różnych miejscach cena miałaby być taka sama? Lub odwracając problem, jak można utrzymać taką samą cenę wówczas, kiedy proponuje się kompletnie inny standard obsługi klienta?

Już dziś widzimy w Polsce powstawanie bardzo różnych w charakterze księgarni. Nie jest prawdą, że otwiera się tylko kolejne punkty należące do sieci. Wszyscy z nas znają ciekawe miejsca, do których księgarz przyciąga czytelników nie tylko ofertą książkową, ale też np. spotkaniami autorskimi. Najgorszym wrogiem dobrego księgarza jest księgarz słaby, który nie potrafi lub po prostu nie chce zadbać o standard swojej księgarni, w związku z tym woli innych, aktywniejszych od siebie ograniczyć tak, aby się nie mogli rozwijać.

A pozostając przy temacie oferty książkowej, ponieważ na szczęście żyjemy w kraju, w którym książek wydaje się dużo i bardzo różnorodnych (chyba że ktoś wpadnie na pomysł jakiejś nowej ustawy), nie ma takiego miejsca – oczywiście chodzi mi o księgarnię w tradycyjnym rozumieniu tego słowa – gdzie całą powstającą produkcję zdołałoby się zgromadzić. Stąd pojawiające się coraz częściej znakomite pomysły na księgarnie tematyczne lub po prostu skierowane do lokalnego klienta. Ustawa o książce proponuje nam urawniłowkę, gdzie w każdej księgarni powinna znaleźć się każda książka, podczas gdy rolę dostarczyciela książek rzadkich znakomicie przejęły już księgarnie internetowe.

Hasło o obronie niezależnego księgarza, pod którego sztandarami niektórzy lansują wprowadzenie ustawy, jest bardzo chwytliwe, bo ze świecą by szukać kogoś, kto kocha książki, a chciałby zniknięcia indywidualnych księgarń kojarzącym nam się z oryginalnością i specjalnym podejściem do klientów, którego trudno oczekiwać od sieci. Problem tylko, że to puste słowa. Dobrze radzący sobie indywidualni księgarze budują wizerunek swej księgarni, używając zarówno upustów cenowych jak i innych interesujących dla lokalnych mieszkańców atrakcji. Dla tych dobrze radzących sobie na wolnym rynku księgarzy, o czym mówią oni sami, ustawa byłaby tylko utrudnieniem.

Zwolennicy ustawy o książce w Polsce nawet specjalnie nie kryją, że właściwie nie chodzi im o książkę w ogóle, lecz o książkę szkolną, a dokładnie o podręczniki. Reforma edukacyjna stworzyła dogodne warunki do przełamania monopolu wielkich domów wydawniczych. Mamy obecnie bardzo wielu wydawców książek edukacyjnych, w tym podręczników. I myślę, że każdy kto zajmował się ich wydawaniem zrozumiał bardzo szybko, że znacznie łatwiej jest dobry podręcznik wyprodukować, niż go potem sprzedać. Zwłaszcza wtedy, gdy nie ma się alternatywy i trzeba opierać całą sprzedaż na księgarniach. Ponieważ wydawcy chcieli, by ich produkt trafiał do rąk odbiorcy docelowego czyli nauczyciela, ucznia czy rodzica, wzięli sprawy w swoje ręce i przez lata budowali alternatywne systemy docierania. Jak skuteczne, widać dziś właśnie po reakcji części księgarzy, którzy mają nadzieję jedną ustawą ten system zlikwidować. Fakt, że przez dwa miesiące inne książki się w tych księgarniach praktycznie nie sprzedawały, kompletnie ich nie interesuje. Warto tu posłużyć się przykładem Szwecji, gdzie wolny rynek dla książki został wprowadzony przez rząd przy sprzeciwie środowisk książki. Tam również podręczniki zniknęły z księgarń, ale nie spowodowało to zamknięcia tychże, ożywiło natomiast aktywność księgarzy, którzy musieli sobie z tym faktem poradzić i poradzili.

Warto też podkreślić, że żadne państwo, w którym istnieje ustawa o rynku książki nie dopuszcza obecnie, by podręczniki rygorystycznie obejmowały jej zapisy , a w Niemczech i Francji, na które to kraje najczęściej powołują się jej zwolennicy, stosuje się albo sprzedaż podręczników przez księgarnie wyłonione w przetargu albo zezwala się na sprzedaż ich w innej cenie np. dla komitetów rodzicielskich.

Najbardziej pokrzywdzony przy ustawie o stałej cenie jest ten, kto książkę kupuje, ponieważ nie kupi jej taniej, niż zadekretował wydawca (a właściwie blokujący wydawcę ustawodawca). Komitet rodzicielski szkoły nie będzie mógł złożyć u wydawcy dużego zamówienia i uzyskać dużego upustu, co oznaczałoby niższe ceny podręczników. A wydawca i tak będzie musiał dotrzeć ze swoją ofertą do szkoły, bo żadna lokalna księgarnia nie jest w stanie tego zrobić, gdyż nie ma gdzie zaprezentować w pełni oferty wszystkich wydawców na wszystkich poziomach nauczania.

Ustawa o książce oznacza więcej państwa w gospodarce. Analizując rynki europejskie i nie tylko, widać wyraźnie, że tam gdzie taką zasadę się stosuje, rynki stają się mniej konkurencyjne, bardziej bierne. I mniej interesujące dla konsumenta.

W Polsce znakomicie znamy rynek uregulowanych cen, bo wielu z nas większość swego życia spędziła w takim systemie. Warto może przypomnieć, że w czasach realnego socjalizmu, gdy ktoś wykazywał aktywność wolnorynkową nazywany był po prostu spekulantem.

Z pewnością system wolnej konkurencji jest systemem więcej wymagającym od uczestników rynku, wymagającym by produkt (w tym przypadku książka) ale też i sposób dotarcia z nim do ostatecznego odbiorcy (czytelnika) był bardziej profesjonalny, bardziej atrakcyjny, bardziej konkurencyjny właśnie. Wymagającym zarówno od wydawców jak i tych, którzy książki sprzedają. Od piętnastu lat działamy w Polsce w systemie wolnorynkowym. Każdy kto czytał i kupował książki przed 1989 widzi jak zmieniła się na korzyść ich ilość, jakość i dostępność. W ogóle nie widać też, by znikały z niego książki trudne, czy niszowe. Jak każdy system i ten ma swoje wady, przede wszystkim wymaga od nas wszystkich więcej pracy. Ma też swoich przeciwników. Niestety głównie tych, którzy sobie w tym systemie nie radzą i próbują wprowadzić dodatkowe mechanizmy, ułatwiające im funkcjonowanie na konkurencyjnym rynku. Ułatwić przez to, że innym utrudnić.

We wszystkich znanych mi europejskich ustawach nie dotyczy ona również sprzedaży internetowej i klubowej, czyli tej która dociera do wszystkich tych miejsc, gdzie księgarń albo w ogóle nie ma albo ich oferta jest bardzo ograniczona. Propozycja objęcia ustawą tej sprzedaży to, w przypadku kraju, który mieści się pod względem czytelnictwa na 3 miejscu od końca w Europie, wydaje się nie dość, że kuriozalne, lecz wręcz karygodne.

Właśnie dlatego, że chcemy chronić książkę jako dobro kultury, że chcemy, by docierała ona jak najszerzej, potrzebny jest nam wolny rynek oraz jak największa konkurencyjność, w tym również cenowa.

Dodaj komentarz