Hurt/księgarstwo Wywiady

Branża księgarsko-wydawnicza jest łatwa, lekka i przyjemna

Rozmowa z WIKTOREM OSTROWSKIM o aktualnej sytuacji rynku hurtowo-księgarskiego w naszym kraju.


ANDRZEJ PALACZ: Od naszej ostatniej rozmowy minęły prawie trzy lata (grudzień 2013). Przewidywał pan wówczas spore zmiany na rynku księgarskim, między innymi tworzenie konglomeratów hurtowo-księgarskich, konieczność włączania w to wydawców. Faktycznie, hurtownia Platon przejęła trzy księgarnie, jakieś księgarnie ma Dictum, powstaje sieć BookBook.

WIKTOR OSTROWSKI: Może zacznę do tego, że największym skarbem rynku wydawniczego jest wydawca. Wybranie odpowiednich autorów, tytułów, tłumaczy, zapewnienie praw, utrzymanie tego wszystkiego na odpowiednim poziomie, zapewnienie stosownej informacji i promocji jest absolutnie najtrudniejszym elementem całego cyklu wydawniczo-księgarskiego. Cała reszta pełni rolę służebną. Jednak wszystko razem pełni pewną zamkniętą całość. Podobnie myśli Kristof Zorde, nowa postać rynku księgarskiego, która przebojem wdarła się na jego szczyt, współwłaściciel wymienionej przez pana sieci księgarń BookBook. Uważa on, że dziś nie należy oddzielać księgarstwa, sprzedaży książek od produkcji, od wydawnictw. Całą naszą branżę należy traktować jako całość.
A to, co wówczas mówiłem, faktycznie zaczyna się sprawdzać, choć z pewnym opóźnieniem. Poźniej niż myślałem.

 Zmiany następują, ale mali wydawcy raczej tego nie odczuwają w obrotach swych firm. Wystąpię tu trochę w roli ich adwokata; przeżywają one dziś pewien kryzys, kryzys zaufania do hurtowni książek, sieci księgarskich. Mało kogo stać na wydawanie książek z półrocznym terminem płatności(Empik), z płacącym nie wiadomo kiedy Matrasem itd.

Problemem całej naszej branży jest jej niska rentowność. Kłopoty jednej hurtowni mogą w tej sytuacji zachwiać finansami niejednego małego wydawnictwa, i nie ma tu jakiegoś globalnego rozwiązania.

Problemem całej naszej branży jest jej niska rentowność. Kłopoty jednej hurtowni mogą w tej sytuacji zachwiać finansami niejednego małego wydawnictwa, i nie ma tu jakiegoś globalnego rozwiązania. Nie tylko Matras przeżywa doraźne kłopoty, dotyczy to również innych firm. Powstają jednak nowi operatorzy, miejsce na rynku zajmują nowi gracze. Księgarnie, których dni, wydawałoby się, są już policzone, i to nie pojedyncze punkty, ale całe ich zespoły odzyskują życie, przebrendowują się. Pojawiają się też nowe księgarnie; np. po raz pierwszy od bodaj 25 lat swoje podwoje otworzy księgarnia na krakowskim Kazimierzu. Należy więc sprzedawać gdzie się da, również w tych nowych punktach. Kluczem do sukcesu są nowe pomysły i nowe inicjatywy.
Wymieniony tu Matras raz na kilka-kilkanaście lat przechodzi restrukturyzację. Dziś jest w podobnej sytuacji. Jak długo to będzie trwało zależy od wielu rzeczy. Otworzył nowy, kilkakrotnie większy magazyn w Pruszkowie, prowadzić tam będzie również usługi magazynowe dla wydawców. Jak z każdą restrukturyzacją należy wiązać z tym pewne nadzieje na lepsze.
Wspomniał pan o Platonie. Platon ma się nieźle, jak przystało na dobrze prowadzoną firmę. Zwykle jest tak, że jeśli wyczerpuje się jakaś formuła, jakiś model działania, to warto zorganizować spotkanie, coś w rodzaju warsztatów z kluczowymi klientami i opracować nową strategię. Na początku lat 90. nowa strategia Matrasa (wtedy jeszcze hurtowni) była efektem takiego właśnie warsztatu z udziałem 25 osób kluczowych dla firmy. Platon, podobnie zresztą jak Azymut, może być elementem jakiejś większej układanki.
Nie jest tajemnicą, że inne firmy z branży również czeka restrukturyzacja, choćby finansowa. Niektóre księgarnie powinny zwiększyć swoją powierzchnię, inne ją ograniczyć. Księgarnie muszą zrezygnować ze sprzedaży pewnych artykułów, na przykład papierniczych – z księgarń odchodzą podręczniki, więc sprzedaż tego typu produkcji traci sens. Trzeba zacząć działać inaczej. Niemal wszyscy już uważają, że jeśli w księgarstwie dojdzie do zmian, to sytuacja na rynku ulegnie poprawie, branża odzyska równowagę.

O jakich zmianach możemy tu mówić?

Uważam, że branża księgarsko-wydawnicza jest dosyć prosta, łatwa i przyjemna. Osiągnięcie rentowności nie jest tu problemem – należy tylko bardziej się skoncentrować. Znamy ludzi, którzy osiągnęli sukcesy w tej branży, takich, którzy dobrze się w niej czują i nie chcą z niej odchodzić, pasjonatów, którzy może nie zarabiają kroci, ale spokojnie sobie żyją i starzeją się z książką w ręku. Jedni może nie mieli stosownego do rozkręcenia biznesu kapitału, inni tego nie chcieli, jeszcze inni twierdzili, że to zbyt skomplikowane.
Moim wielkim rozczarowaniem jest niechęć wydawców do włączania się kapitałowo w księgarstwo, w sieć dystrybucji. To sugerowałem już w połowie lat 90. Jednak nigdy nie udało mi się do tego doprowadzić. Wydawcy są takimi samymi uczestnikami rynku jak pozostali i część odpowiedzialności za obecną sytuację spada na nich. Gdyby choć minimalnie interesowali się procesami sprzedaży: łańcuchem dostaw, rentownością, kompetencjami poszczególnych menadżerów, to, być może, byłoby inaczej.
Co prawda ostatnio pojawiają się jakieś pomysły – choćby Porozumienie Kultura, współtworzące teraz sieć BookBook. Wydaje mi się jednak, że należący do niego wydawcy niezbyt się angażują, nie próbują zarządzać nią, wpływać na podniesienie jej efektywności, na wyznaczenie nowej strategii działania.

Łatwo powiedzieć: „bardziej się skoncentrować”. Czyli co robić?

Przede wszystkim księgarnie muszą pracować dłużej. Ich potencjalni klienci przecież pracują, często znajdują czas na wyjście „w miasto” jedynie w sobotę czy niedzielę. Dla mnie idealna księgarnia powinna być czynna 15 godzin na dobę. Dobrze by było też, aby klient mógłby napić się tam kawy, zjeść jakieś ciasteczko. Aby ominąć tu kodeks pracy księgarz musi być jednoosobowym przedsiębiorcą. Wówczas jego podejście do produktu, do usługi i sprzedaży, do klienta będzie całkiem inne – nawet zaniesie mu zamówioną książkę do domu. Dobrą formą księgarń są kluboksięgarnie – takie małe centra kultury. Mamy tu świetne przykłady: Tajne Komplety we Wrocławiu, w Warszawie Mito czy Czuły Barbarzyńca, który jest modelowym przykładem „zrównoważenia” umiejętności sprzedawania książek, kawy z miejscem spotkań, do którego chce się wracać. Proszę przypomnieć sobie, jaki krzyk powstał, gdy z Powiśla wyrzucono Czułego Barbarzyńcę.
Mam taką teorię, że czytają wyłącznie ci, którzy rozmawiają – niech więc rozmawiają sobie w kluboksięgarni. Ile jest warta książka, o której nie można z nikim porozmawiać?
W Polsce pewną ewolucję przeszła dystrybucja produktów spożywczych, natomiast to, co najważniejsze dla naszej branży, czyli księgarnie, mniej więcej pozostały bez zmian i wyglądają tak samo jak na początku lat 90. Księgarnie są za mało elastyczne. Gdy brakuje pieniędzy, rentowności, powinno się szukać innowacji, wyjść frontem do klienta.
Jednym z rozwiązań może być sprzedaż książki przecenionej, końcówek nakładów. Dobrze byłoby zlikwidować podział na księgarnie „zwykłe” i „taniej książki”. To psuje rynek. Można by np. wejście, przedsionek do księgarni zamienić w strefę z „tanią książką”.
Jednak podstawą zmian są sami ludzie. A ci przechodzą z księgarni do księgarni, z sieci do sieci. Jeśli przychodzą dobrzy i doświadczeni, to w porządku. Jeśli gorsi, to mogą rozłożyć firmę. Choć czasami to od nich nie zależy; w niektórych firmach nic się nie da zmienić ze względu na istniejące wewnątrz nich powiązania, stosowane zasady.

A tymczasem księgarnie bankrutują, wciąż dostajemy informacje o zamykaniu kolejnych.
Jest na to jakaś rada?

Moim prywatnym hobby jest walka o księgarnie, którym grozi zamknięcie. Udało mi się wiele uratować. Ostatnio pomagam w staraniach o przejęcie przez Matras warszawskiej księgarni przy ulicy Żurawiej, jeśli się uda będzie miała prawie 200 m.kw. Udane restrukturyzację przeszły inne stołeczne księgarnie: na Placu Bankowym (obecnie Platon), na Wiejskiej (obecnie BookBook), w Krakowie Matras uratował księgarnię na Rynku. W Polsce mamy nieco poniżej 2 tys. księgarń, uważam, że uda się utrzymać jakąś połowę z nich.
Sama restrukturyzacja księgarń to bardzo skomplikowana operacja. Na ogół są one bardzo zadłużone, niekiedy po kilka milionów zł. Zwykle są to zaległości za czynsz. Nie zawsze prywatni czy też publiczni właściciele lokali są skłonni ten dług redukować i podpisywać nowe umowy z niższym czynszem. Tu ciekawostka, łatwiej w tych sprawach rozmawiać z prywatnymi właścicielami lokali niż z samorządami. Te ostatni twierdzą, że nie pozwala im na to prawo – nie mogą oddłużać księgarń i lokal oddawać innym księgarzom. To podpisujcie ugody i niech tam zostają starzy najemcy! Ale to wymaga wysiłku. Może nawet heroizmu…

Czyli co? – prywatne osoby mają więcej serca do działalności kulturalnej niż samorządy, które powinny być do tego zobligowane?

Na to wychodzi. Najstarsza księgarnia w Polsce mieści się na Rynku Krakowskim, chwalona jest za obsługę, za zajmowane miejsce – a to lokal prywatny. Czynsz jest tam umiarkowany. To przykład dla innych miast – jeśli ma nie być księgarń na rynkach, to gdzie mają być? Supermarkety nie załatwią wszystkiego.

Jakieś pomysły?

W Warszawie padł kiedyś pomysł na utworzenie na ulicy Chmielnej takiego małego centrum księgarskiego. Sama idea jest bardzo dobra, warta powielenia w innych miastach. Jak to załatwić technicznie? Licząca się grupa księgarzy z wydawcami, niech to będzie 100 podmiotów, mogłaby przygotować memorandum skierowane do władz dużych miast, ze wskazaniem lokali, ulic czy dzielnic, gdzie takie skupisko księgarń mogłoby powstać. Nie wykluczone, że samorządy ustosunkują się do tego przychylnie. Samorządy nie chcą konfliktu z lokalnymi społecznościami, i jeśli wydawcy i księgarnie zagwarantują, że w takim miejscu powstaną księgarnie czy też klubo-księgarnie, to myślę, że miasta z chęcią na to przystaną.

W Polsce panuje błędne przekonanie, że 5-6 księgarń na jednej ulicy do zbyt dużo. Tymczasem w wielu krajach znajdziemy takie miejsca i nikomu to nie przeszkadza

W Polsce panuje błędne przekonanie, że 5-6 księgarń na jednej ulicy do zbyt dużo. Tymczasem w wielu krajach znajdziemy takie miejsca i nikomu to nie przeszkadza. Nawet przeciwnie, szukając rzadkiej książki, to raczej pójdziemy tam, gdzie jest wiele księgarń. Podstawą tego musiałby być oczywiście czynsz w granicach 20-30 zł za metr kwadratowy. A pod tym względem w Warszawie, jak z resztą w całej Polsce, panuje wolna amerykanka. Choć są pozytywne przypadki – czynsz księgarni w domu Jabłkowskich w Warszawie uzależniony jest od jej obrotów, to pewien ich procent. Układ idealny, bo zarówno najemca, jak i wynajmujący zainteresowani są zwiększaniem obrotów księgarni.
Tu tytułem anegdoty; na własnej skórze poznałem jak Państwo Polskie dba o księgarnie. W 1999 roku Komisja Zakładowa Solidarności Domu Książki ze Szczecina zwróciła się do mnie, jako byłego działacza NSZZ, o pomoc w prywatyzacji tego przedsiębiorstwa.
Potraktowałem to bardzo poważnie. Na miejscu złożyłem w imieniu pracowników ofertę prywatyzacji przez spółkę pracowniczą z Matrasem jako inwestorem i operatorem branżowym. ówczesny minister czy też wiceminister [rządy AWS – red.] postanowił jednak sprzedać całe to przedsiębiorstwo miejscowemu baronowi paliwowemu, który w tym czasie skupował w regionie firmy państwowe, Arkadiuszowi Grochulskiemu. Tak też się stało. Ponieważ
przeciwstawiałem się temu, oskarżono mnie o wywieranie wpływu na administrację państwową, za co grozi kara z jakiegoś tam tytułu. Faktycznie, groziłem ministrowi, że jeśli Dom Książki zostanie sprzedany baronowi, to o tym wszystkim dowie się prasa. Mój proces ciągnął się przez 9 lat, w końcu zostałem skazany na grzywnę, a w tym czasie wymienione przedsiębiorstwo zniknęło z rynku, a zamieszany w aferze paliwowej baron przez 4 lata ukrywał się za granicą. Z tego co wiem do samego procesu, bodajże z powodu przedawnienia, nie doszło. Jedną, jedyną księgarnię byłego DK w Szczecinie dzierżawi w tej chwili Książnica Polska – to Księgarnia Zamkowa. Dla branży to poważny uszczerbek, straciliśmy 15 punktów sprzedaży. Na szczęście mówimy o historii.
Część Domów Książki została dobrze sprywatyzowana, mam tu na myśli Domy Książki w Rzeszowie, w Lublinie. Są to organizmy dobrze zarządzane, wymagają jednak nakładów finansowych, odpowiedniego pomysłu na funkcjonowanie, być może fuzji z jakimiś innymi organizmami branżowymi. „Do wzięcia” pozostał jeszcze DK w Katowicach. Jeszcze raz powtórzę: jest szansa na uratowanie wszystkich tych starych księgarń pod nowym brendem,
w nowej organizacji.

Przed wojną, gdy jakaś branża niedomagała, to pojawiali się domokrążcy. Dziś zastępuje to sprzedaż internetowa. Co dzieje się w tym zakresie?

Podobnie jak wszyscy jestem rozczarowany złymi pomysłami i złą realizacją pomysłów dobrych. Moim wielkim rozczarowaniem jest Merlin, księgarnia wysyłkowa, która przez tyle lat funkcjonowała i nie dopracowała się żadnego systemu, psuła tylko rynek, oferując wszystkim darmowe dostawy, jakieś rabaty. Wszyscy wiedzą, jak to się skończyło. W tej chwili nie ma sensownej, silnej księgarskiej marki internetowej. Również Empik nie rozwinął tej formy sprzedaży. Jaki koń jest, każdy widzi. Wciąż jednak wierzę, że jakaś silna grupa wydawców wejdzie kapitałowo w sieć dystrybucji (przynajmniej w części), narzuci pewien standard, który nie będzie kolidował z interesem producenta.

Skoro znów poruszamy temat sieci dystrybucji, to co pan powie o sieci BookBook?

Mamy tu do czynienia z zupełnie nowym pomysłem, próbą przebrendowania, przejmowania starych księgarń i nadawania im nowego wyglądu, próbą natchnienia ich nowym życiem. Klient oczekuje, że nowe logo oznacza zmianę sposobu sprzedaży, więcej informacji, lepszy dobór tytułów. Właściciele BookBooku chcą sprawdzić swoją pasję, wizję naprawy rynku księgarskiego. Należy pamiętać, że nasz rynek księgarski powstał w dużym stopniu przez
asymilację, wchłonięcie rynku państwowego – Domów Książki. Z tego wynika większość problemów branży, w tym to, że rynek ten zmienia się bardzo powoli, że część księgarń wygląda jak 30 lat temu.
BookBook daje szansą na zmianę tego wizerunku. W branży wydawniczej, podobnie jak w całym biznesie, liczy się marka. Branża księgarska jej sobie nie wyrobiła. Dotychczas czytelnikowi było wszystko jedno gdzie kupuje książkę. Ale nie jest już mu wszystko jedno, gdzie wypije kawę; można więc liczyć na to, że przeniesie to się na księgarnie.
BooBok założył Kristof Zorde, jeden z byłych udziałowców Green Caffe, sieci kawiarń – dziś już pod nazwą Green Caffe Nero. Ponieważ udało mu się w Polsce stworzyć coś z niczego, jest więc szansa, że również w naszej branży, pewniej dłużej i z większymi porami i kłopotami, uda mu się stworzyć coś równie solidnego i unikalnego. Na razie czytelnik, oprócz zmiany szyldu, nie dostrzeże jakiejś większej różnicy. Tu chodzi o przebudowę bez większych inwestycji – drogie wnętrze księgarń mogłyby być pewnym dysonansem dla czytelnika, choć np. księgarnia z drogimi książkami na prezent świetnie by wyglądała w bogatym otoczeniu; taką księgarnię znajdziemy np. w Moskwie, na ul. Twerskiej.
Sieć księgarń BookBook to niegdysiejsza sieć Domu Książki Sp. z o.o., którego właścicielem od listopada 2015 roku jest spółka Porozumienie Kultura. Tworzy ją w tej chwili dziewięciu udziałowcow: dwie osoby fizyczne (Kristof Zorde, Elżbieta Pustoła), sześć wydawnictw (Czarna Owca, Helion, Prószyński Media, Publicat, Rebis, Zysk i S-ka) oraz hurtownia książek
Super Siódemka.
Więcej o sieci opowie panu sam Kristof Zorde – jego proszę pytać.

Jaka przyszłość czeka BookBook?>
Myślę, że po przejęciu jakichś 200 księgarń zacznie rozglądać się za fuzją z inną siecią. To naturalny etap rozwoju. 400-500 księgarń w jednej sieci to byłby dobry model do zarządzania, sterowania sprzedażą książek w całej Polsce. Także promocjami, przecenami itp.

Jeśli to w jakiś sposób wpłynie na zwiększenie sprzedaży książek, to tylko przyklasnąć. Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz