Nigdy nie mogłem zrozumieć, i dotąd nie rozumiem, dlaczego moi rodacy zawsze i wszędzie, czy to w dwuosobowym przedziale pociągu, czy w sześcioosobowym pokoju związkowego pensjonatu, pędzą zmienić jakiekolwiek ubranie – garnitur bankiera od Brioni albo czarny mundur ochroniarza ze sklepu „Specnaz” – na strój domowy. Przy czym wszystko jedno na jaki, byle wystarczająco stary i pokraczny: wypłowiała bawełniana bluza wojskowa i półbryczesy, w których chłop wrócił po demobilizacji, kupiony na miodowy miesiąc pikowany szlafrok na cienkim lateksie, który stoi sztywno jak kołek, podarty waciak na gołe ciało, wełniany sweter rozciągnięty tak, że kieszenie sięgają kolan…
Życzymy miłej lektury – czytaj dalej.
Dział, w którym zamieszczane są drobne informacje z rynku wydawniczo-księgarsko-poligraficznego.